w ramach wstepu napisze tylko, ze dziennik zaczyna sie w polowie, a nawet ciut pozniej, mojej podrozy. Nie placzac z tego powodu, zachowujmy sie jakby nic sie nie stalo a jesli ktos jest fetyszysta ciaglosci to niech se poczyta Tatarkiewicza i zlote dziela polskiej hiistoriografii.
Pieknie, pieknie, pieknie. Na poczatku widac tylko duzo kamieni, potem jeszcze wiecej, by w koncu zobaczyc, ze niektore poukladnae sa na innych, jescze inne nosza slady antycznych dlut, a jeszcze inne betonu i drutow. Dookola blyskaja flesze, zaciekawione miny sluchaja ciekawostek z zycia Achmenidow jakby rodzacych sie na nowo z gluchoty razzonych sklanych blokow. Pieknie tak byc swiadkeim jak czlowiek zwraca sie ku sobie zaposredniczajac swoje wnetrze pocztowkowym rumowiskiem kamieni, a wszytko tylko za 1 dollara, no plus taksowka